![Prawda czasu: Marek Saganowski - człowiek z żelaza [HISTORIA]](https://cdn.legia.com/variants/nf8WmBQUvcRbDfb5BNqpEZmt/545c15e9cca6f06af6246aeb5cf03b7aca3451e6443595cf6ef7e6b628d6481e.jpeg)
Prawda czasu: Marek Saganowski - człowiek z żelaza [HISTORIA]
Nie ma chyba w Polsce trenera, który nie chciałby mieć w swojej drużynie takiego piłkarza. Ogromna ambicja, zaangażowanie, silna osobowość, a przy tym doświadczenie, mentalność zwycięzcy i snajperski nos – oto piłkarz Marek Saganowski. „Nie poddawaj się dopóki trwa mecz" – to dewiza, którą kierował się do tej pory przez całą karierę na boisku i w prywatnym życiu. Piątkowy mecz z Widzewem Łódź jest doskonałą okazją do tego, by przypomnieć kibicom sylwetkę Legionisty.
Autor: Janusz Partyka
Fot. Janusz Partyka, Mateusz Kostrzewa, Jacek Prondzynski, Adam Polak/Archiwum Legii
- Udostępnij
Autor: Janusz Partyka
Fot. Janusz Partyka, Mateusz Kostrzewa, Jacek Prondzynski, Adam Polak/Archiwum Legii
Nie ma chyba w Polsce trenera, który nie chciałby mieć w swojej drużynie takiego piłkarza. Ogromna ambicja, zaangażowanie, silna osobowość, a przy tym doświadczenie, mentalność zwycięzcy i snajperski nos – oto piłkarz Marek Saganowski. „Nie poddawaj się dopóki trwa mecz" – to dewiza, którą kierował się do tej pory przez całą karierę na boisku i w prywatnym życiu. Piątkowy mecz z Widzewem Łódź jest doskonałą okazją do tego, by przypomnieć kibicom sylwetkę Legionisty.
W piłkarskiej karierze toczył wiele meczów z samym sobą – chcąc jak najszybciej wrócić na boisko po pauzach spowodowanych kolejnymi kontuzjami. I za każdym razem wracał. W ekstraklasie debiutował w 1994 roku mając 16 lat. Niektórzy jego koledzy z drużyny Wojskowych, jak Bereszyński, Furman, Żyro czy Kucharczyk, mieli wówczas... po 2-3 lata. Niespodziewany transfer do Legii latem 2012 roku wydawał się dla wszystkich szaleństwem. W wieku 34 lat w Polsce trafia się raczej na piłkarski śmietnik historii, niż do drużyny z mistrzowskimi aspiracjami. Ale on nie wrócił na Łazienkowską odcinać kuponów, tylko powalczyć o coś więcej. Pomimo tego, że w ostatnim okresie swojego pobytu w Legii ewidentnie mu nie szło, to i tak zdążył wywalczyć w tym czasie z drużyną trzy mistrzostwa i trzy krajowe puchary!

Podczas wcześniejszego pobytu przy Łazienkowskiej odchodził z klubu z pustą ręką, nie zdobywszy zupełnie nic. Pierwszy raz przyszedł do Warszawy zaraz po wywalczeniu przez Legię tytułu w 2002 roku, a odszedł... chwilę przed zdobyciem kolejnego – w roku 2006. Nie miał więc szczęścia do sukcesów z Legią. Do czasu jednak. W ostatnich latach był jednym z jej najbardziej wartościowych i utytułowanych piłkarzy. Kiedy przychodził do Legii 21 lat temu, trener Dragomir Okuka witając się z nim na pierwszym treningu burknął, że ten jest dla niego napastnikiem... numer pięć – zaraz po Kucharskim, Svitlicy, Yahayi i Wróblewskim. Ten szybko jednak udowodnił, że Serb się w swojej ocenie pomylił i wywalczył sobie miejsce w składzie.
Od tamtej pory, choć jest zdeklarowanym kibicem Łódzkiego Klubu Sportowego, zaskarbił sobie sympatię warszawskich fanów. „Szacunek u kibiców zdobywa się dobrą grą i zaangażowaniem w drużynie, w której na co dzień się występuje. Każdy ma swoje sympatie i nie powinien się z nimi kryć. Od dziecka moim klubem jest ŁKS. Tam urodziłem się jako piłkarz i zawsze gdy tam wracam, czuję się jak u siebie. Wszędzie gdzie grałem ludzie to szanowali. Czasami może być tak, że zabraknie mi umiejętności czy szczęścia, ale woli walki i zaangażowania nie może zabraknąć nigdy” – mówił. Przez blisko 14 lat na kamienicy przy ul. Rewolucji 1905 roku widniał napis „Sagan Gola”. Kochają go w łódzkim Śródmieściu do dziś, pomimo tego, że wiele lat kariery spędził w Warszawie. Za każdym razem gdy się tam pojawiał, traktował ten napis niczym tablicę pamięci.
Na kilka dni przed tym jak wykryto u niego pamiętną wadę serca, do wywiadu z „Saganem” – który ukazał się wówczas na łamach Naszej Legii – daliśmy tytuł „Człowiek z żelaza”. Zastanawialiśmy się w pewnym momencie czy to aby nie ironia losu, ale doszliśmy do wniosku, że on taki właśnie jest. Uparty, zdeterminowany, walczący z przeciwnościami losu. Walczył o powrót na boisko przez pół roku, podobnie jak kilkanaście lat wcześniej po koszmarnym wypadku motocyklowym i tak samo wytrwale jak później, po zerwaniu więzadeł w kolanie i brutalnym faulu piłkarza Jagiellonii Białystok. To wszystko spadało na niego jak grom z jasnego nieba, ale nie traktował tego jak pogrzeb jego postaci jako sportowca. Kilka razy w życiu musiał zrobić krok w tył, aby później zrobić dwa do przodu.
Marek Saganowski zawsze będzie więc wzorem dla innych. Żeby do czegoś dojść, trzeba pracować tak jak on. Biegał i walczył niezależnie od tego, czy grał cały mecz, czy tylko pięć minut. Dawał z siebie maksimum, bo ma to we krwi. Napastnik i pierwszy obrońca jednocześnie. Wykonywał na boisku niesamowitą pracę, zamęczał obrońców tak, że partnerzy wchodzili na gotowe i strzelali gole. Na boisku był przykładem determinacji, charakteru i miłości do futbolu. Przy okazji uczył w szatni zawodowstwa. Za to kibice doceniają go do dziś. Zrobił przy tym fajną karierę, choć ten pierwszy wypadek na pewno w jakimś stopniu ją pokiereszował.
Portugalia, Francja, Anglia, Dania, Grecja, a wcześniej Holandia i Niemcy – niewielu piłkarzy w Polsce może się pochwalić grą w tych krajach. Poza epizodami w Hamburgu i Rotterdamie, wszędzie był kluczową postacią swojej drużyny. Bagaż doświadczeń z pewnością wykorzysta w przyszłości jako trener, którym już zresztą jest. Zrealizował także jeszcze jeden cel, który determinował go do tego, by wrócić na boisko – wszedł do klubu strzelców stu goli w ekstraklasie. W drużynie Legii grał w sumie sześć lat. W 211 meczach strzelił 87 goli. „Sagan” jest także najlepszym strzelcem Legii w meczach przeciwko Widzewowi Łódź. Choć zagrał w koszulce z „eLką” na piersi przeciwko łodzianom tylko czterokrotnie (trzy razy wygrał i raz zremisował), to strzelił im aż sześć goli. Widać, że ten rywal mobilizował napastnika Legii nadzwyczajnie, czemu jednak trudno się dziwić.
Autor
Janusz Partyka